Baltic Polonez Cup
Jak co roku wracamy po wakacyjnej przerwie. W tym roku możecie się spodziewać dwóch soczystych niusów miesięcznie. Na pierwszy ogień gorąca, jeszcze parująca relacja załogi biorącej udział w regatach Baltic Polonez Cup - załogi, bo od tego roku do startów dopuszczono również dwuosobowe ekipy.
Sądząc po prognozach pogody to już samo przepłynięcie trasy stanowiło wyzwanie dla takich ograniczonych składach, a gdzie tu jeszcze myśleć o zdobywaniu miejsc w rankingu! Tym bardziej gratuluję Tomkowi i Zbyszkowi wspaniałej przygody.
Baltic Polonez Cup - relacja załogi S’portofino Team z XIV Regat Poloneza
12 - 18 sierpnia 2013, Świnoujście - Christianso - Świnoujście - non stop
Jesienią 2012 roku, Tomek Marasek zwiedzając łódzkie targi Boatshow nie mógł nadziwić się jakież to związki z żeglarstwem mają wystawcy oferujący np. wyciskarki do cytryn? Może w jakiś sposób chodzi tu o szkorbut? To jeszcze można jakoś wytłumaczyć ale np. płyn do czyszczenia okularów, fotele masujące, świece zapachowe? Dziwna też wydała się dostrzeżona z daleka gablota z kryształowymi wazonami. I od tego niespodziewanie zaczęła się nasza wspaniała przygoda z Regatami o Puchar Poloneza. Przy gablocie stał ich główny organizator kpt. Krzysztof Krygier zapraszając wszystkich do udziału w tej znanej, historycznej imprezie. Tomek szczerze powiedział, że wprawdzie ceni i podziwia samotnych żeglarzy ale sam absolutnie nie jest zainteresowany takim pływaniem a to przecież impreza tylko dla samotników. Wtedy Krzysztof powiedział, że w kolejnej edycji będą mogły również wystartować załogi dwuosobowe (tzw. kategoria Double Handed). W tym momencie Tomek bez zastanowienia wyjął telefon, zadzwonił do mnie, opowiedział o czym się właśnie dowiedział i entuzjastycznie zaczął namawiać mnie na wspólny udział. Mimo zerwanego ścięgna Achillesa i perspektywy długiej rehabilitacji też pomyślałem, że to może być fantastyczna przygoda i doskonała okazja by sprawdzić się na morzu w dwuosobowym zespole. Jak tylko stanąłem na nogi zaczęliśmy szukać odpowiedniego jachtu.
Dość szybko trafiliśmy na bardzo dobrą łódkę. Udało nam się ją zarezerwować i w maju odbyliśmy pierwszy trening. Niestety w wyniku niezależnej od nas "siły wyższej" łódka na czas regat trafiła w ręce konkurencji a nasz start stanął pod znakiem zapytania. Wtedy z pomocą przyszło nam kilka życzliwych osób oraz S’portofino. Wspólnymi siłami udało się znaleźć nowy jacht. Niestety do samych regat właściwie niczego o nim nie wiedzieliśmy. Okazało się, że nie do końca nadaje się do żeglugi regatowej. Mimo to postanowiliśmy jednak spróbować swoich sił.
Przejęcie jachtu rozpoczęliśmy od przeglądu żagli, wymiany grota, wyboru sztaksli oraz przygotowania osprzętu spinakera. Niestety z dużego zbioru dostępnych sztaksli okazało się że wybór mamy mały - duża genua w dobrym stanie, fok marszowy totalnie wymęczony, dziurawy i wytrzepany i do tego 3 małe spłachetki na silne wiatry. Szoty foka kwalifikowały się tylko na turystyczną żeglugę więc je wymieniliśmy na nasze - nowe. Zrobiliśmy je z lin, które kupiliśmy na brasy spinakera. Prognozy pogodowe raczej nie dawały nadziei że będzie okazja go wykorzystać.
W niedzielę wczesnym rankiem ruszyliśmy ze Szczecina Dąbie w kierunku Świnoujścia dokąd dotarliśmy po południu. W drodze okazało się że z dwóch jachtowych chartplotterów pracuje tylko jeden - mocno leciwy - ale tylko wtedy gdy jego antenkę wyciągnie się do kokpitu. Nieco nowszy Garmin nie potrafił przez wiele godzin znaleźć satelitów, w końcu jednak zlitował się i przed Świnoujściem zaczął nas wspierać pozycją. Popołudnie spędziliśmy sprawdzając elektronikę, mapy, omawialiśmy sprawy nawigacyjne, analizowaliśmy prognozy pogody.
Poniedziałek był dla nas dniem treningowym - wypłynęliśmy na akwen startowy sprawdzić żagle, refowanie, zmianę sztaksli, kąt martwy, prędkość no i oczywiście naszą sprawność na pokładzie. Panujące warunki wiatrowe - 4-5°B oraz niewielkie ale zawsze zafalowanie pozwoliło nam pierwszy raz popływać Loganem w realnym środowisku, chociaż mocno odstającym od tego co napotkaliśmy następnego dnia na trasie regat. Po powrocie do portu zabraliśmy się za ostateczne przygotowania - odebranie numerów oraz banderki startowej, sztauowanie prowiantu oraz przygotowanie foka marszowego, który podczas treningów okazał się bardzo przydatny w tych warunkach siły wiatru. O użyciu dużej genuy nie było mowy. Wytrzepany fok marszowy wyglądał na to, że nie przeżyje dłuższego obciążenia, tak więc zabraliśmy się za jego szycie - tym łatwiejsze że zmęczenie dakronu oraz istniejące dziury po poprzednich niciach pozwalały na szybkie operowanie igłą. Dużą pomoc w pracach otrzymaliśmy od naszego, spontanicznie zebranego, zespołu brzegowego - Krzyśka SzkieŁy oraz Karola Trojanowskiego - dzięki nim już o godzinie 2300 mogliśmy pójść spać mając wszystko przygotowane do startu.
W międzyczasie - o godzinie 1800 poszedłem na odprawę kapitanów - okazało się że ze względu na trudne warunki pogodowe (silny, zachodni wiatr) wielu zawodników z trójmiasta nie przybędzie. Niezawodny Gutek oczywiście dotarł na swojej maszynie, kilku innym znanym faworytom niestety jednak to się nie udało.
Trzy sprawy nam trochę psuły humor - po pierwsze prognoza na regaty - 6B, a potem 7-8B w porywach do 9B oraz informacja, że w czwartek wiatr będzie słabł i odkręcał uniemożliwiając sprawny powrót do Świnoujścia. Druga sprawa - nasz komputer nawigacyjny z prognozami oraz mapami przestał działać - zaszkodziło mu zasilanie z ładowanych z prostownika akumulatorów, no i trzecia sprawa - mały arsenał ożaglowania - duży, ale niepewny fok marszowy oraz 3 malutkie foki - prawie sztormowe - nic pomiędzy. Poszliśmy spać wiedząc, że mamy 2 ledwo działające chartplottery oraz wygrzebanego z worka żeglarskiego ręczniaka - Garmin Etrex 30, oraz że warunki pogodowe szykują się mocne...
Wtorkowy ranek rozpoczęliśmy od zarefowania grota na pierwszy ref. Następnie wybraliśmy się na sponsorowane śniadanie dla zawodników połączone z odprawą meteo odbywającą się w biurze regat - fajnym, przestronnym nadmuchanym iglo.
O ile śniadanie było OK to prognozy nadal były dosyć ponure - chociaż dla naszego jachtu dosyć interesujące i pozwalające nawiązać walkę z konkurencją - fale do 4m oraz silny wiatr w nocy z wtorku na środę - szczególnie w okolicy punktu zwrotnego czyli wyspy Christanso - z naszych wyliczeń dokładnie w momencie zwrotu.
Powrót na jacht, ubranie się w "zbroje", założenie kamizelek pneumatycznych, uprzęży - jak na wojnę, zdjęcia i pożegnania. Wolontariusze chodzili pomiędzy jachtami, pomagając oddawać cumy mówili "tylko chłopaki uważajcie na siebie, wróćcie cali i zdrowi, czekamy na wszystkich". Trochę za dużo tych "ostrzeżeń", na śniadaniu podając prognozę rozdawali zawieszki z wygrawerowaną grupą krwi i pływające breloki do kluczy z logo sponsora - ubezpieczyciela. Nie daliśmy się jednak nastraszyć.
Wyjazd z mariny - trochę kocioł - dobrze że nikt nikogo nie rozjechał. Po wyjściu na wody kanału portowego większość stawia grota, a nawet foka i jedzie do główek. My stawiamy na razie tylko grota i popędzani silnikiem również jedziemy w główki. Naprawdę fascynujący widok, do tego za nami Gutek na swojej piekielnej Enerdze. Mam wrażenie że VTS wstrzymał jakikolwiek ruch statków w obrębie portu - no i dobrze bo przy takiej naszej liczebności nie wiadomo kto by wygrał :).
Co ciekawe - nie czujemy żadnego zdenerwowania ani tremy - wiemy, że nie jesteśmy pretendentami do miejsca na pudle. Chcemy po prostu sprawnie i bezpiecznie pokonać trasę.
Na polu przedstartowym nie jest źle - wszyscy mają świadomość, że walka nie rozegra się na starcie tylko dużo później i nikt nie ryzykuje zajęcia jakiejś super pozycji kosztem dziury w kadłubie. Obok nas przepływa Falkor-Galaxy - również Carter 30 z pięknymi żaglami - skiper woła do nas żebyśmy się zameldowali komisji regatowej a więc lecimy za nim - dostrzegamy jednak, że nastąpiło odliczanie i zaczynamy stawiać foka, krótka chwila i sygnał startu - lecimy jak wszyscy do przodu - Tomek zgłasza nas na kanale 77 komisji - mówią, że ok - a więc start mamy zaliczony. Pierwsze kilka godzin mamy super wiatr i praktycznie lecimy koło Leo oraz Falkora (mimo jego dużo lepszych żagli). Część jachtów stawia genakery, ale widać, że mają kłopoty z ich utrzymaniem i im łódki wywozi. My spokojnie lecimy na naszym foku marszowym i pierwszym refie grota. Nie ma co patrzeć na kompas - lecimy tak jak wszyscy - w granicach 21 stopni - prosto na południowo-wschodni cypel Bornholmu. Wielki pionowy punkt na horyzoncie, czyli Gutek zaczyna się zamazywać...
Tomek idzie odpoczywać ażeby mieć siły na później, ja lecę dalej. Mniej więcej w połowie trasy do Bornholmu dopada nas potężna chmura - pierwsza z zapowiadanych komórek zwiastujących silny wiatr. Jakoś się nie przejmuję i żeglujemy dalej na tych samych żaglach. Nagle się robi ciemno i zarazem biało - zaczynamy jechać jak wodolot, odpuszczam grota, ale tylko na tyle żeby się nie porwał łopocząc i żeby nam maszt nie połamało. Trochę odpadamy baksztagiem, obok nas widać że kilka jachtów również walczy. Po kilkunastu minutach odpuszcza. Wiedząc że to początek zapowiadanego silnego wiatru i przelatujących dużych szkwałów - wiatrów konwekcyjnych - refujemy się na 2 ref oraz zmieniamy foka na spłachetek - na którym zostaniemy już do końca. Tomek robi obiadek co w tych warunkach należy uznać za duży wyczyn - kasza gryczana z mięskiem. Pomimo zarefowania lecimy niewiele wolniej niż przedtem - około 6w - jednak nasza konkurencja, która nas opuściła w zawierusze pierwszej chmury płynąc szybciej znika na horyzoncie. No nic - nikt nie powiedział że będziemy pierwsi na mecie. Słyszę przez radio o kłopotach z masztem któregoś z jachtów - będą płynąć na silniku do Dziwnowa - już bez masztu. Zaczyna się zmierzchać a więc na noc jeszcze refujemy grota nawijając go jeszcze trochę na bom. Oczywiście jak za każdym razem mamy kłopoty z topenantą, którą reguluje się na wysokości około metra od noku bomu, na knadze zaciskowej fruwającej w powietrzu - naprawdę bardzo interesujące rozwiązanie, wymagające niezłej gimnastyki. Jak się później okaże będziemy je przeklinać przez cały wyścig. Zaliczamy kolejne szkwały, jakiś grad, deszcze i burze.
Obydwaj z Tomkiem mamy mokre tyłki - coś nam sztormiaki przepuszczają - Tomek w pewnym momencie nawet cały się przebiera - ja na szczęście mam na sobie bieliznę XBionic a więc jak mam dłuższą przerwę na sterze to staram się zdjąć sztormiak i przykryć rozpiętym śpiworem i zagrzać ciało. Co ciekawe - bielizna nie powoduje rozprzestrzeniania się wilgoci po ciele - utrzymuje ją w tym miejscu gdzie została zmoczona - naprawdę to dużo daje - cały jestem suchy poza siedzeniem - jak fajnie byłoby mieć webasto na jachcie albo dobre spodnie od sztormiaka.
Mijamy południowo-wschodni cypel Bornholmu i lecimy wzdłuż jego wschodniego brzegu w kierunku Christianso. Zafalowanie się oczywiście uspokaja. Po drodze leżąc w sztormiaku na koi słyszę przez UKF jak Tomek Cichocki i Kuba Strzyczkowski już wracają z Christianso. Piszę sms’a do żony, że jest ok. Droga do Christianso biorąc pod uwagę nasze niezbyt duże ożaglowanie trochę się dłuży (na noc z założenia staramy się nieść mniej żagla) i dopiero około godziny 5 rano w środę pojawiamy się przy Christianso, które zaczyna niewyraźnie majaczyć w szarówce. Na szczęście nie pada. Przed nami widać jakieś jachty. Mając na trawersie lewej burty Christianso dostrzegamy potężną chmurę z zachodu. Jacht przed nami jeszcze przed chmurą robi zwrot i leci z powrotem. My tego nie możemy zrobić - jesteśmy za nisko - wpadlibyśmy na skały - wiemy że musimy się poddać chmurze - tutaj się mści nasza poprzednia ślamazarność nocna (założenie że w nocy ze względów bezpieczeństwa nie kombinujemy za bardzo z żaglami).
Fale za wyspą stają się coraz wyższe - miały się gdzie rozpędzić - to te, które omijają już północny cypel Bornholmu. Podostrzamy, ale wysokość fal uniemożliwia nam płynięcie zbyt ostro - nie chcemy utracić prędkości a co za tym idzie sterowności ażeby nie stać się łakomym kąskiem jakiejś paskudnie wysokiej fali. Tak więc płyniemy starając się zbyt wysoko nie wyskakiwać na czubkach fal w obawie o takielunek przy twardym lądowaniu. Wiatr ani fale nie odpuszczają - po powrocie dowiaduję się że były nawet pięciometrowe - możliwe - ogólnie będąc w dolinie fali trzeba zadzierać głowę ażeby popatrzeć na nadpływający wierzchołek kolejnej. Wyostrzenie przed wierzchołkiem fali, odpadnięcie na jej wierzchołku, łagodne przejęcie bokiem i jazda w dół - i tak bez końca - ale udaje się bez większego chlapania i telepania kadłuba. Sytuacja ciągłego oddalania się od wyspy ale w złym kierunku - na północ mocno nas martwi. Obawiamy się jednak, że nie uda nam się wykonać zwrotu na fali - przydałoby się trochę więcej żagla a w tych warunkach mając na uwadze nasze "patenty" a w szczególności topenantę nie ryzykujemy zwiększania grota. O przejściu na fok marszowy oczywiście nie ma mowy - od razu zostałby rozszarpany. Dodatkowo bierzemy poprawkę na ewentualną jakąś awarię po zwrocie na prawy hals - w końcu cały czas jechaliśmy na lewym - nie znamy dobrze możliwości Logana i nie chcemy ażeby w razie czego zniosło nas na Christianso. W końcu widać że chmura odpuszcza ale my już odjechaliśmy bezsensownie z 7 mil na północ tracąc mnóstwo czasu. Robimy zwrot - o dziwo nie poszło nawet tak źle - może trzeba było się wcześniej odważyć - zaczynamy wracać. Przez naszą zabawę z chmurą straciliśmy sumarycznie ze 3h i mamy przeczucie, że jesteśmy na końcu stawki. Widzimy jak jakiś jacht już po przejściu chmury elegancko robi zwrot za Christianso i jedzie z powrotem - bez "wycieczki" na północ. No nic - byliśmy najdalej na północ wśród wszystkich załóg - mały powód do dumy - a my oraz sprzęt jesteśmy cali na półmetku.
Jazda z powrotem do południowo wschodniego cypla Bornholmu upływa nam przyjemnie - im bliżej brzegu Bornholskiego tym mniejsze fale, wiatr fajnie dmucha, tak więc jedziemy w granicach 6-7w bez żadnego szaleństwa na pokładzie. Podjadamy suchy prowiant, widzimy inne jachty - nie wiemy czy regatowe czy turystyczne i nawet udaje się nam z nimi ładnie pościgać. Przed wyjściem poza osłonę Bornholmu Tomek dostaje zdumiewającego nas sms’a, że jesteśmy na niezachwianej 4 pozycji w klasie Double Open II (do 31 stóp) i że kilka jachtów wycofało się, a część czeka albo czekało pod Nexo lub Svaneke aż się uspokoi - mhm... gdybyśmy dostali tę informację wcześniej to byśmy mocniej walczyli - nauczka na przyszłość ażeby jednak łączność z zespołem brzegowym utrzymywać. Druga nauczka to żeby brać jacht z działającym logiem - nasz od czasu do czasu wyciągany z kieszeni ręczny gps to za mało ażeby na bieżąco monitorować i maksymalizować prędkość. No nic - czeka nas ostatnia prosta do Świnoujścia - i tutaj niestety popełniamy błąd - bojąc się siadania wiatru i odkrętki przed Świnoujściem - zamiast jechać prościutko płyniemy po łuku nabierając wysokości - tracąc niepotrzebnie czas i prędkość. Do tego przy kolejnych mocnych podmuchach znów mocniej refujemy grota co trwa bardzo długo (TOPENANTA!!!) i tracimy czas. Po pewnym czasie widzimy zbliżającego się samotnika - jedzie na samym foczku, po chwili stawia małego grota i nas odjeżdża - nam rozrefowanie się znów zabiera dużo czasu... Na szczęście opracowana wcześniej taktyka brania fali się sprawdza i płyniemy sprawnie - nie staramy się przeżaglować łódki bo nadal zdarzają się szkwały, a w momentach nieuwagi, gdy wyskakujemy dziobem w powietrze po przejściu fali walimy w wodę niemiłosiernie. Ogólnie żagle mamy dobrane tak ażeby uzyskać jak najlepszą manewrowość i najmniejsze siły na sterze podczas ciągłej zabawy ostrzenie-odpadanie. Po drodze któryś raz z kolei próbujemy odpompowywać wodę z zenzy - udaje się tylko ręcznie w kibelku - niestety elektryczna pompa która ma zassać wodę z zenzy w kabinie nic nie robi - możliwe że czujnik znajduje się na prawej - teraz uniesionej burcie. Sprawa o tyle jest niebezpieczna że woda wymieszała się z olejem oraz paliwem spod silnika (przed przekazaniem nam jachtu dokonywane było uszczelnienie pompy wtryskowej). Butelkowanej wody, którą zmagazynowaliśmy w bakiście nie możemy już pić - flaszki pływają w oleistej mazi i całe śmierdzą, podłoga oraz zejściówka pokryte są śliskim filmem - kilka razy przy schodzeniu udaje mi się fiknąć prawie że kozła. Noc upływa w miarę spokojnie - szczególnie dla mnie - steruje Tomek, ja leżę w pogotowiu starając się odpocząć po dziennym żeglowaniu na fali. W pewnym momencie przy stopniowym rozrefowywaniu grota topenanta odlatuje nam w siną dal. Na szczęście w końcu owija się wokół wanty - Tomek ją łapie i mocuje - już do końca będziemy płynęli bez niej i więcej nam już nie będzie przeszkadzała w operacjach refowania/rozrefowania grota. Między pierwszą a drugą zaczynamy jechać razem ze względu na zbliżający się tor podejściowy do Świnoujścia. Niestety na kilkanaście mil przed metą zaczyna kręcić i słabnąć wiatr. Do tego widzimy statki na podejściu - w tym również prom. Oprócz nas jeszcze Maria oraz Equal. Rozrefowujemy grota, foka zmieniać nam się już nie chce - obydwa jachty to samotnicy - regacenie się z nimi teraz nie ma już sensu. Czekamy razem po wschodniej stronie toru milę od główek aż przejdzie prom do Świnoujścia - grzecznie za nim pchamy się w główki - pierwszy Equal (Ola Kozera), zaraz potem my, a za nami Maria która chwilowo się gdzieś zawieruszyła. Linię mety oficjalnie przekraczamy o godzinie 03:38 czyli w niespełna 40 fajnych godzin po starcie. W kanale portowym odpalamy silnik, zrzucamy żagle i przybijamy sobie piątkę - nasze zarośnięte gęby się śmieją. Wchodzimy do mariny, cumujemy do burty naszego konkurenta - Leo i dostajemy od wolontariuszy po małym szampanie na łeb - REWELACJA!!! - tego smaku potrzebowaliśmy. Polewamy szampanami jacht, wypijamy resztę - to już koniec, szczęśliwy koniec.
Dalej to już proza - klarowanie jachtu, prysznic, wielkie żarcie (tego dnia zjedliśmy 3 pełne obiady), spanie do 0930, porządki, morska kąpiel na plaży i na stojącym z nami burta w burtę Leo, wraz z innymi załogami długie nocne Polaków rozmowy, gitara, odwiedza nas Krzysiek Krygier...
W piątek o godz. 0815 wypływamy do Szczecina Dąbie - cały czas niestety na silniku - po południu reperujemy co żeśmy napsuli (zgilotynowana linka gaszenia silnika) i Tomek odbiera moją Dorotę z pociągu, bo przyjechała do nas na weekend. W sobotę pływamy po Dąbiu a wieczorem bierzemy udział w fajnej, świetnie zorganizowanej uroczystości oficjalnego zakończenia regat. No niestety - Pucharu Poloneza nie odebraliśmy, ale cieszymy się z naszego 4 miejsca w klasie Double Open II (i 2 w klasie carter 30). Na noc wracamy do domów - ja do Poznania, Tomek do Łodzi ale za rok znów mamy chęć pojechać na Polonez Cup.
Zbyszek Lobert
Zdjęcia: Paweł Czajka, SzkieŁo, Karol Trojanowski, Dorota Lobert i S’portofino Team